Minęło już 9miesięcy odkąd tule swoje trzecie dziecko.
W wielkim skrócie … pierwszy poród to nagłe cięcie cesarskie (skurcz tężcowy) teraz już wiem jak dużo bym zmieniła, na wiele bym nie pozwoliła, ale stało się. Córka urodziła się zdrowa i to wtedy było najważniejsze. Drugi poród (rok i 7 miesięcy później): ze skierowaniem na cięcie pojechałam do szpitala, jednak dużo przed czasem poszłam prosto do położnej, z którą umówiłam się na wywołanie porodu (aby dziecko wiedziało, że ma przyjść na świat) Wystarczyła tylko lewatywa i skurcze zaczęły się jak marzenie. Przyszła pani doktor, która stwierdziła że jak dla niej wszystko pięknie idzie, blizna super „rodzimy naturalnie” i tak było. Synek przyszedł na świt 9 godzin później siłami natury.
5 lat po drugim porodzie zdecydowaliśmy się z mężem na trzecie dziecko. Moja świadomość i wiedza obecnie jest zupełnie na innym poziomie niż kiedyś. W międzyczasie zostałam doulą i promotorem karmienia piersią. Towarzyszyłam przy wielu porodach dzięki czemu „wiedziałam” jak przygotować się do swojego porodu, jak on będzie wyglądał. Życie jednak płata nam figle… ciąża była bardzo trudna, stresująca, wylałam wiele łez. Mój stan fizyczny i psychiczny mocno ucierpiał. Odliczałam dni, minuty do porodu.
Pewnego pięknego dnia (na placu zabaw) poczułam skurcze, które rytmicznie pojawiały się co 6min. Wróciliśmy do domu … i tyle z porodu wszystko nagle ustało. W nocy poczułam sączące się wody i zadzwoniłam do położnej. Wiedziałam, że dla mnie to jeden z najgorszych scenariuszy. Wody odpływają, a skurczy nie było żadnych. Zapadła decyzja o szpitalu i oxytocynie, która bardzo szybko zadziałała, później doszło jeszcze znieczulenie (nie broniłam się przed nim). Moim marzeniem był aktywny poród. Poruszać się, tańczyć, kucać, skakać na piłce… nie za wiele z tego wyszło, nie zawsze jest tak jak my chcemy. Byłam spuchnięta, wielka jak balon, o kucaniu i większej aktywności nie było mowy. Nie było mi łatwo leżeć, bo w głowie miałam inną wizje. Po dawcę znieczulenia i badaniu (6cm) powiedziałam, że wstaje i coś porobie jednak po chwili sparaliżowały mnie skurcze, które były bardzo silne, długie i częste. Po 10 min od badania ku naszemu zdziwieniu było już pełne rozwarcie. Rodziłam na łóżku porodowym w pozycji półleżącej. Jak zapewne się domyślacie do moich marzeń to nie należało. Jednak coś innego stało się wtedy ważne… rodziłam córkę świadomie wiedziałam co mi mówi ciało… inaczej niż synka. Urodziłam ją wydechem, nie na komendę. Położna pozwoliła mi ją dotykać, skurcz i mocny oddech same pchały ją na świat! Kluseczka urodziła się bardzo duża (jak dla mnie) 4300 i 57 cm.
Mimo, że poród był w szpitalu, z oxytocyną i wieloma rzeczami których po prostu nie chciałam – był cudowny, taki mój, a raczej nasz, bo mąż był i wspierał mnie jak na męża douli przystało Otoczona byłam osobami, które chciałam aby były ze mną, byłam w szpitalu w którym czułam się zaopiekowana. Przez cały poród wspierała mnie położna, przy której czułam się bezpiecznie i która pozwoliła mi „urodzić samej”.
Hormony i wspomnienia działają na mnie tak, że mój telefon jest cały zalany łzami. Do tego jeszcze wspaniale zdjęcia, które zrobiła nam fotograf http://www.fotobajkowo.pl . Agnieszce też jestem wdzięczna, że była i przeżyła te cudowne chwile razem z nami.
JESTEM Z SIEBIE DUMNA