Pomożesz?

mm1

Niektóre zdarzenia da się przewidzieć, niektórym da się zapobiec. Jednak są takie, przed którymi nie uda się ustrzec i trzeba w odpowiedni sposób zareagować.

O pierwszej pomocy mówi się mało i niewiele osób potrafi jej udzielić poszkodowanym. Dotyczy to również rodziców małych dzieci i niemowląt. Decydując się na dziecko, bierzemy również odpowiedzialność za jego rozwój, zdrowie i życie. Wypadki mogą zdarzyć się każdemu dziecku, a my Rodzice, powinniśmy umieć udzielić dziecku pomocy.
Temat, mimo że ważny, jest często pomijany przez rodziców. Każdy z nas uważa, że jego to nie dotyczy, jego dziecku nic złego się nie przytrafi. Dmuchamy, chuchamy i prawie nie spuszczamy naszych pociech z oczu. Jednak wiele wypadków dzieje się również na naszych oczach… znacie to: maluch idzie, nagle potyka się o własne nogi i bum… Prosto w róg stołu. Wszystko wysprzątane, a nasz czworakujący człowiek wypatruje maleńki klocek i pakuje go prosto do buzi. Wiele takich przypadków można byłoby tu opisać. Nie przewidzimy wszystkiego. Dlatego warto wiedzieć jak w danej sytuacji zareagować, by skutecznie pomóc.
W internecie znajdziemy wiele artykułów, poradników i podpowiedzi jak udzielić pierwszej pomocy. Czy to nam wystarczy? Osobiście uważam, że nie. Co innego przeczytać, a co innego poćwiczyć pod okiem wykwalikowanej osoby. Kursy pierwszej pomocy nie są jeszcze ciekawym tematem wśród rodziców, każdy liczy, że jego dziecko ominą nieszczęśliwe wypadki. A może ta nasza ciekawość może pomóc uratować komuś bliskiemu zdrowie, a nawet życie.
Alicja jest dzieckiem bardzo aktywnym. Skacze, biega, wspina się ale jest też bardzo zwinna- od zawsze. Za to Adaś do tej pory potrafi potknąć się o własną nogę. Gdy uczył się chodzić musieliśmy stać przy nim cały czas… i tak któregoś dnia, siadając uderzył nosem o szafkę. Wylądowaliśmy na pogotowiu, na szczęście nosek cały. Rok później Adam zaliczył bliższe spotkanie ze ścianą. Z ta samą częścią ciała trafiliśmy do tego samego lekarza na pogotowie. Udało się i wyszliśmy jedynie z wielkim klupochem do domu. Pół roku temu, gdy mały miał 2,5 roku, podawałam mu jak co dzień łyżkę tranu. Pięknie łyknął. Tak mi się wydawało. Po chwili zobaczyłam że sinieją mu usta i wychodzą oczy, każda próba nabrania powietrza była nieudana, a ja słyszałam tylko bulgotanie. To już nie było zwykłe zachłyśnięcie, przy którym podniesienie rączek do góry pomoże. Zareagowałam, zrobiłam wszystko co mogłam. Ala przybiegła z telefonem. Odebrała Pani dyspozytorka zapytała, jak starałam mu się pomóc. Wszystko robiłam dobrze. Adam nie stracił przytomności… jedynie świadomość. Do organizmu docierało za mało powietrza. W pewnym momencie usłyszałam. „Prawdopodobnie zaraz straci przytomność. Karetka jedzie. Czy będzie umiała Pani reanimować dziecko?”
„TAK!” – wszystko stanęło, w życiu już nie chcę poczuć tego uczucia, gdy muszę to powiedzieć. Nie chciałabym sprawdzić, czy naprawdę umiem. W tym przypadku nie musiałam. Adam po moich działaniach nagle odzyskał oddech, zrobił się różowy. Był jak obudzone w środku nocy dziecko. Ale był! Jeszcze minutę wcześniej opanowana, gotowa do pomocy siedziałam na podłodze w kuchni trzymając Adasia i płacząc ze szczęścia. Zatrzymali nas w szpitalu na obserwacji, ponieważ groziło mu po zachłystowe zapalenie płuc. Adaś wyszedł z tego bez szwanku. Ja z dodatkowymi siwymi włosami na głowie!
Wiedziałam co robić, bo przeszłam kurs pierwszej pomocy niemowlętom i małym dzieciom. Do tego często mam możliwość przypomnieć sobie te czynności podczas spotkań dla przyszłych i obecnych rodziców w ramach warsztatów Mama-wie.
Zwykły dzień, normalne codzienne czynności, a taka lekcja życia!

Byliście kiedyś na kursie pierwszej pomocy?

Maluchy zafundowały Wam stresującą sytuację, w której musieliście udzielić im pomocy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *